środa, 16 lutego 2022

O mnie - kim jestem

Prywatnie JESTEM SZCZĘŚLIWĄ, SPEŁNIONĄ KOBIETĄ, której dane było odnaleźć miłość swojego życia. Był taki czas, kiedy los wystawił nas na ciężką próbę (więcej we wpisie Gdy lekarz wydaje wyrok...). Udało nam się jednak odzyskać siebie i w pełni odbudować jakość relacji. Właściwie mogę powiedzieć, że dostałam drugą szansę na życie, co nauczyło mnie, by nigdy już go nie marnować na lęki, niepewności, rzeczy nieistotne, i żeby nigdy więcej nie dać sobie wmówić winy. Skrajne doświadczenia zmieniają nas. Mnie moje (nasze) doświadczenie nauczyło, jak mierzyć się z wewnętrznym krytykiem i wszystkimi wewnętrznymi sabotażystami, uzmysłowiło, że nie ma na co czekać z realizacją marzeń i planów. Żyję, żyjemy, więc żyjmy pełnią siebie i spełniajmy się w każdej dziedzinie życia, we wszystkim, na czym nam zależy. Miłość to najważniejsze, o co w moim życiu chodzi. Dbać o nią, cieszyć się nią, każdego dnia doświadczać i poddawać się jej - właśnie tak warto żyć!


JESTEM MATKĄ
Pragnęłam tego i uważam, że bez tego moje życie, moje doświadczanie siebie jako kobiety, byłoby niepełne. Wraz z narodzinami syna wszystko stanęło na głowie - wciąż uczę się dzielić swoją energię na potrzeby własne i potrzeby małego człowieka, którego tak wiele trzeba nauczyć. Macierzyństwo ubogaca i ogranicza jednocześnie, a pomiędzy tymi dwiema jakościami nieustannie dzieje się wspaniała przygoda, w której udział bierzemy zawsze Tu i Teraz. Rodzicielstwo obnaża prawdę o nas, zmusza, by przekonania, idee i wizje życia wcielić do codzienności lub pożegnać się z nimi, jest jak papierek lakmusowy, który pokazuje stopień naszej autentyczności. To bywa nieprzyjemne, ale stanowi też najlepszą okazję do tego, by nasz ideał życia przenieść z głowy do rzeczywistości. Dziecko to bowiem istota doskonale prawdziwa, autentyczna, zdolna wyczuć każdy cień fałszu bądź niezgodności - i skonfrontować nas z tym. Dlatego, mimo częstego zmęczenia i przebodźcowania - uważam moje  macierzyństwo za coś, co umożliwia mi stawanie się najlepszą wersją siebie. 

Z zawodu JESTEM NAUCZYCIELKĄ JEZYKA NIEMIECKIEGO. Ale pracowałam w zawodzie tylko jeden rok. Nie czuję się dobrze w obecnym systemie szkolnictwa. To nie dla mnie. Moim jedynym uczniem jest obecnie tylko mój kilkulatek. Przy nim uczę się na nowo, jak uczyć. Odstawiam na bok całą szkolną pedagogikę, dydaktykę - i lecimy na żywioł. Po prostu otaczam moje dziecko językiem, mówię w nim do niego, bawimy się, czytamy, karmimy po niemiecku koty i po niemiecku gotujemy. Słucham, w jaki sposób w małym człowieku kształtuje się język ojczysty i język obcy... i jestem tym po prostu zachwycona. 


JESTEM TWÓRCĄ
Kocham tworzyć, a tworzę - pisząc. Od dziecka wiedziałam, że właśnie to chcę robić. I chociaż miałam w życiu kilka przerw od pisania (kiedy Wewnętrzny Krytyk próbował przekonać mnie, że tak będzie lepiej), dziś ostatecznie nazywam siebie twórcą, ponieważ stanowi to ważną część mnie, jest jednym z rdzeni mojej istoty - jednym z tych rdzeni, przez które płynie życiowa siła. O czym piszę, jak i dlaczego to robię, można przeczytać we wstępie w zakładce Moje publikacje.

 
JESTEM SŁOWIANKĄ
Na co dzień i od święta, choć chyba najświętsza jest dla mnie właśnie ta codzienność, wszak  święta pozbawione odczuwania jej świętości byłyby pustą zabawą. Jestem Słowianką z pochodzenia, ale też z wyboru. Żyję w słowiańskim narodzie, który się wyparł swoich korzeni, schizofrenicznie gardzi nimi i boi się ich, choć przecież jego cała kultura ludowa oraz obrzędowość są z nimi silnie zrośnięte.

Jestem Słowianką duchem, duszą i ciałem. Jestem Słowianką w domu, w pracy, w ogrodzie, na ulicy, wtulona w ramiona ukochanego mężczyzny i tuląc w ramionach ukochane dziecko. Słowiańska duchowość kształtuje moje myśli, zachowanie, odbiór rzeczywistości, słowa i czyny.  Wynikający z niej system wartości nie pozwala na śliskie kompromisy, wymówki i usprawiedliwienia. Gdy się pojawiają, czuję się jak zaprzaniec. Dlatego wolę działać zawsze w zgodzie z tymi wartościami, w zgodzie ze sobą, ze światem, z przyrodą i z własnym przyrodzeniem (naturą).

Słowiańszczyzna wniknęła w moje kości, gdy byłam na to gotowa, nadając jedynie rodzime boskie imiona zjawiskom i siłom, których już doświadczyłam lub o których już miałam jakieś pojęcie. Dlatego duchowość ta jest we mnie żywa i pełna, co się rzadko (jeśli w ogóle) zdarza ideom i wartościom, wybieranym przez umysł, lecz bojkotowanym przez zaprogramowaną na coś innego podświadomość.

NIE JESTEM KATOLICZKĄ
Od rodzinnego katolicyzmu zaczęłam odchodzić już jako dziecko, obserwując jego niezgodności z odczuwanym przeze mnie światem. Jako kilkuletnia (6-8 lat) dziewczynka marzyłam, by kiedyś napisać poemat znoszący granice między katolicko pojmowanymi pojęciami dobra i zła, widząc już wtedy, że działa tutaj wahadło, którego nie sposób zatrzymać, które nie pozwala na stan równowagi, wahadło, które zawsze i w nieskończoność ciągnie od jednej do drugiej strony, a potem na odwrót. W tym "poemacie", który w sobie rozwijałam, udało mi się zbratać sztucznie skłócone pojęcia, zjednoczyć je i zrównoważyć, wychodząc już wtedy - jak z perspektywy lat się okazało - ze słowiańskiego podejścia do życia. W kolejnych latach podejście to coraz krytyczniej kazało mi patrzeć na stosunek Kościoła katolickiego do przyrody, do zwierząt, do żeńskości. Drażniła mnie hipokryzja. Nie podobał mi się katolicki materializm, powodujący wyparcie wszelkiej wiedzy dotyczącej energii oraz działań duchowych i energetycznych (choć te, jak również magia w najczystszej postaci, jak na ironię, są wykorzystywane przez katolickich duchownych). Dogmaty zaprzeczały mojemu odbiorowi świata, a nachalne i nieznoszące sprzeciwu "ewangelizowanie" czyniło niemożliwym rzeczywisty dialog. W końcowym etapie tego procesu, błędnie ocenianym jako bunt nastolatki, doświadczyłam działań manipulacyjnych, a niekiedy nawet sposobów iście inkwizycyjnych, które miały na celu zatrzymać mnie przy katolicyzmie. Działania te dały mi dodatkowy wgląd w instytucję Kościoła, zahartowały i sprawiły, że wszelkie przejawy manipulacji, także te dobrze ukryte i owinięte w subtelności, stały się dla mnie widoczne jak na dłoni, co później wielokrotnie bardzo mi się przydało.

Nie jestem przeciwniczką chrześcijańskiej duchowości, inspirowało mnie w życiu wielu artystów i filozofów, których mistycyzm wychodził z chrześcijaństwa. Cenię też wielu zwykłych ludzi mocno osadzonych w tym wyznaniu. Kiedy nosiłam pod sercem moje dziecko, zdecydowałam, by moją ciążę prowadziły dwie katolickie ginekolożki. Powód był taki, że po pierwsze nie było w pobliżu ginekolożek deklarujących duchowość słowiańską, ;) a nie wyobrażałam sobie prowadzenia ciąży przez wyznawcę li tylko kultu pieniądza lub nieempatycznego materialistę, jakich wśród lekarzy w Polsce jest niestety wielu... zbyt wielu... Wiedziałam, że u zdeklarowanych lekarzy katolickich prędzej znajdę osoby, dla których rozwijające się w kobiecym łonie życie będzie świętością. Jednakże instytucja Kościoła, wraz z jej wieloma niechlubnymi wyznawcami, dopuściła się zbyt wielu zbrodni na duchu narodu oraz pojedynczych ludzi, by można to było przemilczeć lub zaakceptować. Przejawy duchowości słowiańskiej - gdzie ich ogniem i mieczem krwawo nie tępiono - zostały przez nią skradzione i przeinaczone, często wypaczone, a wszystko po to, by judeochrześcijaństwo w swojej katolickiej odmianie mogło stać się tu duchowym okupantem.

Wielokrotnie łajałam się za to, że w ogóle do tych okupacyjnych działań nawiązuję, ponieważ jestem zdania, że najlepiej budować i odbudowywać słowiańską duchowość nie w opozycji do czegokolwiek, lecz na odrębnym gruncie. Niestety nie zawsze jest jest to możliwe. I tak, kiedy badam, analizuję i opisuję słowiańską obrzędowość, często muszę robić to, wyłuskując pierwotny sens i przebieg danego zwyczaju lub innego elementu kultury z jego późniejszej ukościelnionej wersji - i wówczas trzeba się zmierzyć również z jego wypaczeniem lub przeinaczeniem, nazywając rzeczy po imieniu, inaczej trudno wręcz dawniejszy sens pokazać innym w sposób jednoznaczny oraz zrozumiały. Nie szukam zwady, ale prawdy. A ta bywa bolesna, także dla mnie, bo nietrudno zostać oskarżonym o atakowanie cudzej religii. Zwłaszcza, kiedy jej wyznawcy uważają ją za nieomylną i jedyną właściwą...


SŁOWIAŃSKA DUCHOWOŚĆ
Do tej pory nie znalazłam w Polce słowiańskiej grupy wyznaniowej, do której chciałabym się przyłączyć. Ma to kilka przyczyn, o których może kiedyś napiszę, ale w osobnym wpisie. Poza indywidualną moją niezgodą na pewne zjawiska w rodzimowierstwie, jak większość ruchów w naszym kraju, również i te grupy dotyka coś, czego zaakceptować nie mogę - syndrom "polskiego piekiełka". Jest to jakaś nasza narodowa cecha, narodowa wada... Wszędzie, gdzie są Polacy, tworzy się "polskie piekiełko". 

Zdecydowanie najbliżej mi do słowackiego Rodneho kruhu. Znalazłam tam mnóstwo ludzi, dla których słowiańska duchowość to nie tylko wyznanie, ale przede wszystkim sposób codziennego życia. Świętowanie, wychowywanie dzieci, uprawa, hodowla, praca, związki, zabawa - duchowość naszych przodków, duchowość przyrodna - przenika każdy aspekt ich życia, z czego w naturalny sposób powstaje współdziałanie i współpraca. Nas przyjęto tam jak swoich - nigdy nie poczuliśmy się wśród nich ani jak obcy, ani jak goście (atrakcja z zagranicy). Przyjeżdżamy, rozkładamy namiot i już zostajemy wciągnięci do wspólnych zabaw, przygotowań, wspólnie uczestniczymy w obrzędach, śpiewamy, tańczymy, jemy ze wspólnego stołu, na którym leżą także nasze wypieki i owoce.

Przestałam już marzyć o tym, by taki sposób życia zaszczepić polskim Słowianom. Prowadzone przez nas przez kilka lat stowarzyszenie miało temu właśnie służyć, niestety zawiodło nasze oczekiwania. W końcu pojawiło się i w nim znajome "polskie piekiełko", któremu forma stowarzyszenia nad wyraz odpowiada (odpowiedzialność prawną za wszystko ponosi jedna osoba - prezes, natomiast decyzyjność i wyznaczanie kierunku leży po stronie zgromadzenia członków, którzy z kolei nie ponoszą żadnej odpowiedzialności = gotowy przepis na katastrofę). Z pomysłu zmieniania świata w ten sposób ostatecznie więc zrezygnowałam, sparzyłam się, więc proszę, nie wymagajcie ode mnie, bym kiedykolwiek do tego wróciła. 

W duchu słowiańskim prowadzimy dom, wychowujemy dziecko, uprawiamy niewielki ogródek w niezbyt sprzyjających uprawie górskich warunkach. W słowiańskim i wolnościowym duchu tworzę-piszę. Część domu przeznaczyliśmy na galerię sztuki (obrazy i rzeźby Jerzego Przybyła) oraz miejsce spotkań, wykładów, warsztatów. Oprócz tego bloga, który jest raczej moim osobistym miejscem w sieci, prowadzę jeszcze dwa blogi:
- poświęcony duchowości słowiańskiej i moim słowacko-słowiańskim inspiracjom PRZYPIECEK
- poświęconą naszej działalności i sztuce Jerzego Przybyła PRZYBYŁÓWKĘ

wtorek, 15 lutego 2022

O BLOGU

 


Prawda. Czyja ona jest, do kogo należy? Społeczeństwo polskie jest skłócone i rozdarte. W każdej dziedzinie życia, od polityki i ekonomii, przez oświatę i religię, po kwestie związane ze zdrowiem, nauką, ekologią, wolnością wyboru - wszędzie widać przynajmniej dwa zwalczające się obozy. Można to już nazwać zimną wojną domową, bezkrwawym (choć niestety i krew już się zdarza) bratobójstwem. A każdemu w tym, jakże trafnie nazywanym, „polskim piekiełku” wydaje się, że walczy o prawdę. Naprawdę? Niestety najczęściej mylimy ją tylko z własnymi interesami i poglądami.


Ktoś mądry powiedział kiedyś, po czym poznać prawdę:

Tam, gdzie jest GŁĘBIA, tam jest prawda.



Świat byłby przyjaźniejszym miejscem do życia, gdybyśmy potrafili tak podchodzić do sprawy. Dostrzegając w czymś GŁĘBIĘ, nawet jeśli to nie jest twoja głębia, szanujesz ją, doceniasz, rozumiesz jej znaczenie. Możesz przejść obok, nie zanurzając się w niej, ale nie będziesz chciał jej zmącić, zniszczyć, wyśmiać ani zanegować. Sama zaś umiejętność dostrzegania głębi oznacza, że człowiek też ma głębię w sobie. Jakże inaczej wyglądałoby nasze życie społeczne, gdybyśmy zastąpili prowadzące do zacietrzewienia i okopywania się we własnym obozie rzekome „prawdy” kategorią głębi! 

Póki co tendencja jest niestety odwrotna. A ludziom, pielęgnującym w sobie głębię, żyje się w tym nieoficjalnym stanie wojennym coraz trudniej, bo nawet jeśli sami wstrzymują się od walki, zawsze mogą znaleźć się na linii strzału.

*

Zaszywamy się, znikamy innym z oczu. Głębia zmienia się przez to czasem w samotną, nieprzystępną głębinę, z którą wcale nie jest miło żyć. A przecież nie po to mamy ją w sobie, by tak się wynaturzała! Głębia jest darem, ale i obowiązkiem, misją! Nie misją czynienia świata lepszym, bo świat ze swoją przyrodą i świętymi prawami jest piękny i zdrowy sam w sobie, ale misją dostrajania człowieka, społeczeństwa, do tego piękna i przyrodzonej normalności. Misją przecierania sobie i innym szlaku do współ-ładu z naszym ładnym światem, z jego świętym ładem.

Nie da się narzucić innym głębi. Można ich do niej jedynie zachęcić. Można, własnym przykładem, własnym życiem, rozkwitłym jak BŁĘKITNY KWIAT, pokazywać korzyści, jakie płyną z GŁĘBI.

Jednak, żeby nasze osobiste życie kwitło, jako ludzie będący istotami społecznymi, potrzebujemy czuć się dobrze także w społeczności. 



Bywa, że w wyniku traumy lub innych złych doświadczeń, jakich zażyliśmy wśród ludzi, zamykając się w swoich oazach, niedostępnych dla tych, którzy mącą wody na mieliznach, sami skazujemy się na bolesną samotność. Najgorsze jest wówczas poczucie, że samemu nic się nie wskóra w materii budowania dróg do współ-ładu. Bo żeby było jakieś „współ”, to przecież wspólnie, wespół-zepół trzeba działać.



Lecz nawet jeśli czasem w to wątpimy, jest nas wielu! Łączmy się, rozmawiajmy, wymieniajmy doświadczeniami, by działać we wspólnym celu. Nie musimy tworzyć związków, przyjaźni, społeczności, urządzać spotkań (choć to zawsze miłe). Już samo poczucie, że inni też działają, żyją, że pielęgnują swój Dar i promieniują nim na otoczenie, wystarczy, by znów poczuć wiatr w żaglach i to wspaniałe pragnienie tworzenia, które sprawia, że, mówiąc za Schleiermacherem, „w skończoności stajemy się jednością z Nieskończonym i wieczni jesteśmy w każdym okamgnieniu”.

*

Strona ta adresowana jest do tych, którzy zgłębiają świat, a przede wszystkim siebie. 

Grupa moich ulubionych poetów w XIX wieku organizowała wspólne wycieczki do galerii „Starych Mistrzów” w Dreźnie. Stawali przed wybranym obrazem, kontemplowali go, a po powrocie żywo o nim rozmawiali, opisywali, wymieniali się spostrzeżeniami, a przede wszystkim dawali sobie w ten sposób możliwość posłuchania, co zobaczył i poczuł przyjaciel, wpatrując się w ten sam obraz. Jest to wspaniały przykład współ-bycia ze sobą, współ-odczuwania się i współ-tworzenia w społeczności ludzi mających w sobie Głębię.

Dzięki stronie tej chciałabym wziąć z nich przykład. Obrazy z galerii zastąpią „obrazy” z życia, myśli, słowa i utwory, które wydają mi się istotne lub mogące wnieść coś istotnego do naszego „tu i teraz” i naszego „jutro”.

Chcę też pokazać tutaj siebie - kim jestem, czymś się zajmuję, co tworzę, jak żyję, co mnie inspiruje, wzrusza, skłania do refleksji lub zmiany.

Jeśli poczułeś lub poczułaś, że chcesz przyłączyć się do rozmowy, podzielić się swoją Głębią, swoimi spostrzeżeniami, doświadczeniem, odczuciami - serdecznie Cię do tego zapraszam! Pod większością wpisów możliwość komentowania będzie wyłączona. Komentowanie to nie rozmowa. Zapraszam do prawdziwej rozmowy - napisz maila, pozwól mi się poznać! (adres e-mail w zakładce KONTAKT).


Nazwa bloga składa się z mojego imienia, pod którym tworzę i piszę (P.Runika) oraz, dodatkowo, z dwóch słów: z Głębi i z Błękitu. 

Błękit nawiązuje do jednego z najbliższych mi symboli - symbolu Błękitnego/Niebieskiego Kwiatu, stworzonego przez niemieckiego poetę epoki romantyzmu, Friedricha von Hardenberga, czyli Novalisa. Kwiat ów wydaje się być blisko spokrewnionym z naszym słowiańskim Kwiatem Paproci. Obydwa te bliskie mi kwiaty dostaną swoje własne miejsce na pasku menu głównego. Mam nadzieję, że wrosną także w Twoje serce!

Joanna P.Runika

Kwiat Paproci

(z artykułu: "Stare baśnie, nowe baje")





P.Runika

STARE BAŚNIE, NOWE BAJE...
(czyli mitologia stosowana)


               Mijały lata, los rzucał mnie po świecie jak wiatr jesienny listek - to tu, to tam, na rok, na dwa, na pięć, zobacz to, poczuj tamto, przyjrzyj się tamtemu... Wiele przedmiotów, niegdyś bardzo istotnych albo drogich sercu zniknęło w podmuchach i zawieruchach przemian. Czas pokazuje, co na trwałe zrosło się z dźwiękami duszy, co niewidzialnym atramentem zapisało się w niej jako owa nuta inspiracji, która dochodzi do głosu, kiedy dojrzewa, co wcześniej było niedojrzałe, co wreszcie potrzebne było i dobre jedynie jako Pieśń Chwili. Wiele rzeczy zgubiło się, wiele zostało oddanych, żeby posłużyć mogły jeszcze komuś, inne - zatrzymane z sentymentu - przekształciły się w narzędzia do uzmysławiania sobie, że coś było, ale minęło. Są wreszcie i takie, na których ważność nie wpłynęło ani dorastanie wraz z towarzyszącym mu zjawiskiem zmian horyzontów, ani wciąż nowe przeprowadzki, nowe okoliczności, nowi ludzie... a nawet nowe rzeczy.
               Po raz kolejny wypakowałam swój niewielki dobytek w nowym miejscu. Czuję, że to jest właśnie TO miejsce, w którym chciałabym wreszcie zapuścić korzonek, by z jego pomocą posilać się, nasiąkać sokami okolicznej ziemi. Przedmioty wyjęte z pudeł wydają się znakomicie pasować do tych zastanych na półkach. Na przykład bajki. Te, które ukochałam jako dziecko i te, które zachwyciły mnie już dorosłą - baśnie rodzime i egzotyczne; no i tych kilka napisanych osobiście - jak miło widzieć je teraz w towarzystwie innych tomów, których stronice aż furkoczą z zadowolenia kiedy się je otwiera, a pieszczone opuszkami palców po szorstkim papierze prężą się, wyginają, przeciągają jak po drzemce i z na nowo rozbudzoną mocą zaczynają szeleścić swoje "dawno, dawno temu..."
               Nie mogłam nie przechować i nie zabrać ze sobą bajek. Dlaczego? I dlaczego nie tylko ja nie mogłam tego zrobić? Dlaczego odwiedzając znajomych, również w ich domach widzę ich ulubione, stokroć przeczytane tomiki opierające swoje stare grzbiety bądź to o półki w pokoju dziennym, bądź też - niczym rodowy skarb - przekazane nowemu pokoleniu. Ano dlatego, że bajek nie zatrzymuje się z sentymentu. To zdecydowanie inny rodzaj przywiązania niż to, które przez długi czas nie pozwala rozstać się z ukochanymi zabawkami, nawet tymi o statusie przyjaciół i powierników najświętszych dziecięcych sekretów. Są czymś więcej niż rozrywką i czymś zupełnie innym niźli fantastyczny świat, alternatywny wobec tak zwanego "rzeczywistego". Jest w nich coś, co nas kształtowało i - co raz w nas zamieszkawszy - wciąż żyje, wciąż nas kształtuje, koryguje i wpływa na jakość wzajemnych relacji, nawet jeśli w ogóle tego nie dostrzegamy. Co zaś jest trzonem większości bajek i wiecznie żywym źródłem ich istotności dla nas?

Gdy lekarz wydaje wyrok...

 



Co byś zrobił/zrobiła, gdyby pewnego dnia lekarz specjalista powiedział ci, że twoje upragnione, ukochane, maleńkie dziecko jest nieuleczalnie chore - i to z twojej winy?
To właśnie przydarzyło się mi.

Schodzę w głąb mojego pękniętego serca, gdzie świeża blizna wciąż jeszcze krwawi, by opowiedzieć Wam, jak wyglądało moje życie przez całych 7 z 12 pierwszych miesięcy mojego macierzyństwa. Co czuje matka, słysząc takie oskarżenie i taki wyrok? Jak wygląda codzienność w oczekiwaniu na potwierdzenie lub niepotwierdzenie straszliwej diagnozy? Może jesteś lub będziesz lekarzem, pielęgniarką, opiekunem osób starszych lub chorych? Może znasz kogoś, kto ma w rodzinie kogoś poważnie chorego? Mnie nic już nie wróci straconego czasu, nie sprawi, że posiwiałe włosy odzyskają barwę. Ale jeśli choć jednej osobie przypomnę tym wpisem, że słowa ranią, a nawet mogą zabić, jeżeli pod jego wpływem choć jeden człowiek nie zostanie tak okrutnie jak ja ugodzony w samo serce - warto zanurzyć pióro we własnej krwi - i opisać to, co nigdy nie powinno się było wydarzyć...

niedziela, 23 stycznia 2022

NARODZINY NOVEGO

 © by Joanna P.Runika


Joanna P.Runika

NARODZINY NOVEGO



ZWIASTOWANIE

Oto dopełnił się czas: stary świat zanika.
Poprzez jasne duchy, przez serc czystych bramy
Sączy się już Nove, w ciało Ziemi wnika,

sobota, 22 stycznia 2022

O mnie - kim jestem

Prywatnie JESTEM SZCZĘŚLIWĄ, SPEŁNIONĄ KOBIETĄ, której dane było odnaleźć miłość swojego życia. Był taki czas, kiedy los wystawił nas na cię...